„Wszystko parszywieje” – powiedział kiedyś w jednym z odcinków Alternatywy 4 Balcerek, kiedy poprosili go, żeby otworzył drzwi do sąsiada. „Kiedyś bym drzwi nie otworzył we własnej dzielnicy, potem przynajmniej na własnej ulicy, no. A teraz na co mi przyszło? We własnym domu takie rzeczy robić... tfu!” Balcerek to jednak był chłop z zasadami. Niestety, ta gorzka autorefleksja o sparszywieniu chyba zbyt rzadko udziela się dzisiejszym włamywaczom – a szkoda.
Gdyby tak zastanowić się nad złodziejskim fachem, to w gruncie rzeczy jest to zajęcie bardzo ciekawe, ale chyba niezbyt łatwe, no i na pewno nie jest to fach dla każdego. Kiepskie godziny pracy, nieregularna wypłata, brak ubezpieczenia, wysokie ryzyko zawodowe – minusów jest wiele, a jednak wciąż są tacy, którzy przedkładają żywot kasiarza nad, dajmy na to, taki etacik w korpo. I dobrze, później my, w pewnym sensie ich pracodawcy, mamy co poczytać w mediach. I gdy tak sobie człowiek przegląda kroniki policyjne, bywa, że brwi unoszą się zdecydowanie powyżej ich naturalnego położenia.
Ot przykład z Zabrza – jeden facet siedemnaście lat temu wpadł na genialny pomysł – postanowił okradać budki telefoniczne. Młodsi czytelnicy muszą wiedzieć, że w późnym średniowieczu nie było smartfonów, a gdy człowiek przechadzał się ulicą i naszła go nagła chęć pogadania z kimś na drugim końcu miasta, albo na drugim końcu kraju, albo generalnie na drugim końcu telefonicznego kabla, to wyciągał monetę i kierował swoje kroki do skądinąd całkiem fajnego wynalazku, jakim były budki telefoniczne. Nie trzeba było nosić wszędzie ze sobą tego ustrojstwa, co to się pałęta po kieszeniach i wiecznie rozładowuje – ot, wystarczyła moneta, a świat stawał przed nami słuchawką! No ale wiadomo, kiedyś to było… W każdym razie wracając do tematu, faceta złapali i skazali na 10 miesięcy pozbawienia wolności, ale ten nigdy nie pojawił się w zakładzie karnym. Gość po prostu zaszył się pod ziemię i znikł był na prawie dwie dekady. Zmieniał adresy, zerwał znajomości, w końcu wyjechał za granicę – tak, to wszystko dlatego, że wykradał drobne z telefonicznych budek. Wciąż zastanawiam się, jak taki geniusz zbrodni zdołał unikać organów ścigania przez tak długi czas. Jak zauważył jeden z naszych czytelników, znany kolumbijski baron narkotykowy, Pablo Escobar, tylko kilkanaście miesięcy wodził za nos stróżów prawa, zanim oberwał kulkę między oczy, a tu proszę: kilkanaście lat i nic! No ale jaki Escobar, takie Delta Force – naszym niebieskim komandosom ujęcie poszukiwanego zajęło nieco więcej czasu, no i na szczęście nikt nikogo nie zastrzelił.
Skoro jednak na początku o sparszywieniu była mowa, a przypadek zabrzańskiego uciekiniera to raczej połączenie groteski i naszej ukochanej, polskiej fantazji, to wypada choć jeden przykład faktycznego sparszywienie wskazać. Otóż w Zabrzu dwóch bandytów, których nie wypada obdarzyć niczym innym jak tylko pogardą, dwa razy obrabowało osiemdziesięcioletniego staruszka i jego niepełnosprawnego syna. Dwa razy… Trudno tutaj w lekkiej, felietonowej formie opisać to zdarzenie, powiem tylko, że dawniej powiesiłoby się takich drabów na pierwszym lepszym drzewie i nikomu by powieka nie drgnęła – a dzisiaj… cóż, wszystko parszywieje.
Ale żeby nie kończyć tych rozważań w tak ponurym tonie weźmy jeszcze na warsztat przypadek prosto z Katowic. Otóż pewien jegomość włamał się wczesnym rankiem do salki katechetycznej przy parafii św. Piotra i Pawła. Do budynku wszedł oknem, a gdy znalazł się w kapliczce, bogobojnie uczynił znak krzyża, po czym podszedł do znajdującej się z tyłu figurki Jezusa, gdzie oddał się chwilowej, duchowej kontemplacji. Na oko trudno ocenić czy modlił się do świętego Dyzmy, patrona złodziei, czy może jednak właśnie wzorem Dobrego Łotra prosił o wybaczenie - dość powiedzieć, że moment później zwędził dwie świece i wspomnianą figurkę, po czym dał drapaka. Jak widać był to włamywacz konserwatywny, starej, dobrej złodziejskiej szkoły – w tym skoku wszystko miało ręce i nogi, nic nie było na rympał, a etykieta nie została naruszona. Pewną poboczną przesłanką dla domysłów, że był to człowiek z zupełnie innej epoki, może być fakt, że nie pomyślał o monitoringu, dzięki czemu wszyscy możemy obejrzeć ten wyczyn na własne oczy. Czyli może jednak Balcerek się mylił i jednak nie wszystko tak do końca parszywieje?