Podkomisarz Michał Puchała, policjant z Zabrza, od 20 lat realizuje swoją pasję zdobywania najwyższych szczytów Europy. W październiku 2024 roku wrócił do Albanii i Macedonii Północnej, aby zdobyć Maja e Korabit (Golem Korab) – najwyższy szczyt obu krajów, mierzący 2764 m n.p.m..
Zabrzański policjant zdobywa Koronę Europy
Relacja z wyprawy
Początkiem października wykorzystując tygodniowy urlop, po 19 latach wróciłem w rejon najwyższego szczytu dla Albanii i Macedonii Północnej, czyli Albańskiego Maja e Korabit lub Macedońskiego Golem Koraba o wysokości 2764 metrów nad poziomem morza. Jak już wspomniałem, na ten próbowałem wejść prawie 19 lat temu. Wtedy to będąc jeszcze studentem, chciałem zdobyć go od strony macedońskiej. Niestety w tamtych czasach, by wejść na wierzchołek od strony macedońskiej, potrzebne było pozwolenie, którego macedońskich policja, obawiając się o moje bezpieczeństwo, nie chciała mi wydać. Wystarczyło jednak cierpliwie czekać i zdobyć szczyt jako Polski policjant.
Tym samym w dniu 3 października 2024 roku do swojej kolekcji górskich klejnotów rozrzuconych po mapie Europy dołączył Korab jako siedemnasty z czterdziestu sześciu z mojej listy szczytów Korony Europy. Jednak samo kolekcjonowanie szczytów nie jest dla mnie jedynym celem. Bardzo cenię sobie dłuższy czas spędzony w górach, dlatego też wejście na Koraba połączyłem z kilku dniowym, samotnym trekkingiem po albańskich wzgórzach. Swoją marszrutę rozpocząłem w Peshkopi, skąd obrałem azymut na pierwszy z dwóch tysięczników, Maja Grames o wysokości 2344 metrów nad poziomem morza. Nocując w namiocie poniżej wierzchołka na wysokości 2000 metrów, podziwiałem zachodzące słońce na tle doliny rzeki Czarnego Drinu i śledząc wśród coraz bardziej nocnych skał trasę mojego dzisiejszego podejścia.
Kolejnego dnia czekała mnie mocna wspinaczka na przełęcz o wysokości 2300 nad poziomem morza, na której to zaskoczyły mnie albańskie bunkry. Wiedziałem, że Albania słynie z dużej ilości bunkrów, ale w takim miejscu się ich nie spodziewałem. Był to znak odległych już czasów, bo obecnie opuszczone mogą jedynie służyć turystom w razie ewentualnej burzy na szlaku. Tego dnia trawersując wspólne dla Albani i Macedonii Północnej szczyty podziwiałem przestrzenie górskich hal ciągnące się kilometrami. Na halach królowały kobierce dziewięćsiłów bezłodygowych tak charakterystycznych dla gór (znane w naszej symbolice tatrzańskiej), których to kwiatostany łapały ostatnie chwile jesiennego ciepłego słońca.
W oddali na jednej z hal dostrzegłem stado owiec pasące się w rejonie mojego szlaku, co jak się później okazało, było ostatnim podczas mojej wędrówki po albański górach. Październik to już nieodpowiednia pora na wypas. W myśl pasterskiej tradycji i zasady „Kto pasie po Michale, nie wróci na hale"– baca, który nie uszanuje dawnej tradycji zejścia z hali do pierwszej niedzieli po 29 września, może spotkać nieszczęście. Dla mnie oznaczało to jedno ciszę i bezpieczeństwo na albańskich szlakach. W uwagi na strażników stad owiec ,czyli Sarplaninaca, miałem pewne obawy, wybierając się w ten rejon.Sarplaninaca jest to bardzo duży pies pasterski występujący na tych terenach. Kocham psy, jednak spotkanie z sarplaninakiem mogło różnie się skończyć. Sam miałem okazje spotkać kilka psów tej rasy dziewiętnaście temu, wtedy na szczęście w byłem w towarzystwie miejscowego juhasa.
Podążając swoją wyznaczoną trasą jako cel drugiego noclegu i chcąc ominąć stado owiec, wybrałem tym razem piękną dolinę po drugiej stronie grzbietu już na terenie Macedonii Północnej. W ten sposób tak odznaczyłem swoją krótką obecność u albańskich sąsiadów. W macedońską dolinę w pobliżu strumienia zszedłem już w promieniach zachodzącego słońca, które rozświetlało graniczne szczyty, będące cele mojej jutrzejszej wędrówki.
Następnego dnia czekała mnie kolejna wspinaczka, zejście w dolinę wiązało się bowiem z podejściem na przełęcz, z której to wyruszyłem górską percią biegnącą wzdłuż grani stanowiąca zarazem granice między dwoma państwami. Tak podążałem ścieżką ku kolejnej przełęczy, mijając po drodze drzemiący staw Izgrevno Ezero, skąd po chwili zszedłem w kierunku albańskich wzgórz. Tego dnia zaliczyłem strome podejście na przełęcz, podczas którego wspinając się po niemal pionowej ścianie hal, korzystałem z tomahawka, którego ostrze wbijałem w ściany traw. Dzięki czemu udało mi się bezpiecznie dojść do celu. Wymęczony dotarłem na wzniesienie, skąd dostrzegłem długo oczekiwanego szczyt Koraba. Tak, ostatnie wieczorne chwile mojej środowej wędrówki spędziłem już w jego towarzystwie.
Przyglądałem się mu uważnie, analizując drogę jutrzejszego podejścia. Wiedziałem bowiem, że pogoda zmieni się z samego rana, a chciałem mieć pewność dobrze obranego kierunku. Schodząc w miejsce wypatrzonego biwaku, rozłożyłem namiot i podziwiałem jeszcze piękno Koraba na tle zachodzącego słońca, ciesząc się zarazem wszechogarniającą ciszą i pustką.
Niestety na horyzoncie wypatrzyłem nadciągające od Prokletije (góry przeklęte na granicy z Czarnogórą) chmury Cirrusy, a piętrzące się w oddali chmury altostratusy dawały pewny znak zmiany pogody.
Nie myliłem się i poranek obudził mnie mglisty, a piękny Korab został jakby przecięty wzdłuż i utonął już na dobre w chmurach, mój piękny wieczorny widok pozostał już tylko wspomnieniem.
Najbardziej obawiałem się jednak burzy, korzystając z komunikatora satelitarnego, dostałem precyzyjną prognozę pogody na najbliższe godziny, które to zapowiadały się wietrznie i deszczowo na szczęście bez piorunów.
Po obfitym śniadaniu ruszyłem w ostatni cel mojej albańskiej przygody. Po zdobyciu przełęczy, znajdującej się na wysokości około 2550 metrów nad poziomem morza, ponownie stanąłem na granicy dwóch państw. Na czwartkowym podejściu pod przełęcz spotkałem pierwszych ludzi. Były to pierwsze spotkane osoby od początku mojej 4-dniowej wędrówki. Zaskoczyła mnie grupa albańskiej młodzieży, która tak wcześnie zbiegała wręcz ze szczytu, a powód był jeden. Spali w pobliżu wierzchołka i jak stwierdzili przemarzli tak bardzo, że tylko bieg w doliny był dla nich najlepszym wyjściem. Albańska młodzież życzyła mi powodzenia i szybkości w dalszej wspinaczce, tak by mnie śnieg na górze nie złapał.
Z przełęczy łagodnym grzbietem kontynuowałem ostatnie podejście. Wiedząc, że muszę wracać w doliny z uwagi na zmianę pogody. Dzięki przedstawieniu, jakie pokazała mi natura podczas podejściowego spektaklu, nie czułem żalu, że muszę wracać w doliny. Chmury otulające ścianę Koraba jesienną kołdrą co jakiś czas spływały po zboczach, odsłaniając majestatyczne ściany i pozwalając cieszyć się widokiem poszarpanych turni. Miejscami wiatr wiał tak mocno, że ledwo stawiałem kroki, ale udało się i około godziny 12:00 zameldowałem się na szczycie KORABA. Zostałem tam dłuższą chwilę, łudząc się, że wiatr przewieje chmury. Dzieki temu powitałem tam parę czeskich turystów, którzy tego dnia również obrali Koraba jako cel swojej wędrówki, podchodzili jednak z najbliższej wioski Radomire.
Dobrze było zamienić parę zdań, dzieląc się pięknem Koraba z naszymi sąsiadami, kiedy zszedłem do wsi Radomire, okazało się, że nie mam tam żadnego transportu w doliny, a najbliższy bus odjeżdża z wioski oddalonej dobrą godzinę drogi.
Czescy znajomi zaproponowali transport do samej Tirany i tak poznałem Adama czeskiego strażaka i Hanię ratowniczkę, dzięki którym za około 3 godziny znalazłem się w jeszcze bezchmurnej i ciepłej Tiranie. Ze stolicy kolejnego dnia wyruszyłem w kierunku Czarnogóry, zwiedzając po drodze Szkodre i Ulcinje, tak by niedzielnego południa, znaleźć się na lotnisku w Podgoricy skąd odleciałem w kierunku Polski z bagażem kolejnych górskich doświadczeń.
Podczas wędrówki po albańskich wzgórzach doświadczyłem męczących podejść na przełęcze, pustki ogromnych przestrzeni, samotności, w której czasie kontemplując ciszę podczas wieczornych noclegów, zastanawiałem się jak długo tak będzie. Piękno albańskich wzgórz z pewnością kusić będzie niejednego górskiego wędrowca gotowego zmierzyć się z samym sobą podczas wędrówki albańskimi ścieżkami. Mam nadzieję, że przyszli zdobywcy zostawia góry takimi, jakim są, szanując ich piękno, czystość i prostotę. Korzystając z miejscowego prawa i możliwości rozbicia namiotu „gdzie noc zastanie" będą szanować miejscową przyrodę podobnie jak w mojej poprzedniej wyprawie do Norwegii szanujący ją Skandynawowie.
Parafrazując Beskidzkiego poetę Jalu Kurka na szczycie Koraba cisnęły się słowa pisarza „ I tylko góry Korab ( Tatry J.Kurek) niech w śniegu zapłaczą .Za tobą. Za mną. Za nami.
Oto są sprawy najprostsze.I nic ponad górami ( Tatrami J. Kurek) „
Dodatkowo z mojej podróży do Albanii a na pewno zapamiętam spotkanie z kolegami ze służby z Tirany i Szkodry. Podczas wyjazdu do Albani będąc zarówno w Tiranie jak i w Szkodrze, poznałem miejscowych policjantów. Jedno z tych spotkań zamiatam szczególnie milo zarówno dzięki wymianie wspólnych doświadczeń z codziennej służby, jak i prezentem, który dostałem od albańskiego kolegi. Na moje pytanie odnośnie możliwości zakupu emblematu policji albańskiej, młody policjant, gdy policjantem z Polski ściągnął z munduru swój własny emblemat i wręczył jako prezent od albańskiego kolegi dla polskiego policjanta. Wymieniając się kontaktem, nie zapomniałem o nim na Korabie, robiąc zdjęcie z naszywką na szczycie góry. Jak widać policyjny mundur łączy mimo granic, bo działanie Policji jest przecież wspólne, pomagać i chronić każdego, kto to tej pomocy i ochrony potrzebuje.