Bez pilnej operacji guz mózgu zabierze życie Bartusia!
Sytuacja jest naprawdę dramatyczna! 9-letni Bartuś został bez leczenia
Guz w jego głowie z każdą godziną się rozrasta, zabiera coraz więcej! Tylko lekarze z Tubingen zgodzili się podjąć próby wycięcia nowotworu. To jedyna szansa na dalsze leczenie! Tutaj nie liczą się już nawet dni, tu liczą się godziny!
Dołącz do zbiórki
Iwona, mama Bartka:
Bartuś to moje jedyne dziecko, sens mojego życia... Walczymy z nowotworem już rok. Teraz jestem zrozpaczona, lekarze już rozkładają ręce, nic się nie da zrobić. Musieliśmy wrócić do domu, choć synek gaśnie w oczach. Choć jeszcze rozmawiamy, mamy kontakt, Bartek ma coraz częstsze zaniki pamięci. Lewa strona ciała już nie funkcjonuje, pojawiły się problemy ze wzrokiem i słuchem. Pojawiła się padaczka i drżenie ciała. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Guz rośnie bardzo szybko, prawdopodobnie jest już złośliwy - konieczna jest ponowna biopsja. Chemia została odstawiona, a radioterapia jest niemożliwa - guz już nie ma miejsca, jeśli spuchnie, Bartuś umrze...
By móc dalej leczyć, lekarze muszą wyciąć guza, chociaż w części. Wchodzi już na pień mózgu, zajmuje najważniejsze fragmenty... Niestety, operacja jest wysokiego ryzyka, tylko lekarze w Tubingen zgodzili się jej podjąć. Zanim wyznaczą nam termin, musimy przelać środki na konto szpitala. Im szybciej, tym lepiej... Prawda jest taka, że mamy może kilka dni. Błagam o pomoc dla mojego dziecka...
Pierwsze objawy pojawiły się w czerwcu zeszłego roku. Lewa ręka była osłabiona i zaczęła drżeć, niedługo później wystąpił niedowład lewej nogi. Bartusia bolała głowa, zaczął wymiotować. Diagnoza zapadła w sierpniu, najgorsza z możliwych... Tomograf wykazał rozległy guz wzgórza i możliwe wystąpienie wodogłowia. Zaczęła się dramatyczna walka o życie mojego dziecka...
Na oddziale neurochirurgii podjęto próbę wycięcia guza, jednak udało się tylko pobrać materiał do biopsji, która ostatecznie potwierdziła, że to glejak. Z uwagi na umiejscowienie guza, jego usunięcie jest niemożliwe, jest zbyt ryzykowne... Na drugi dzień po wyjściu ze szpitala dało znać o sobie wodogłowie: ostry ból głowy, wymioty i osłabienie zmusiło nas do nagłego powrotu do szpitala karetką na sygnale. Żyliśmy jak w amoku... Lekarze wszczepili zastawkę, która zmniejsza ciśnienie wewnątrz główki.
Od stycznia tego roku Bartek jest pod opieką Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, gdzie został poddany innemu schematowi leczenia. Niestety i ten nie dał odpowiednich skutków, a wręcz pogłębiał niedowład. Zaczęły się problemy ze wzrokiem. Zdecydowano o podaniu mocniejszej chemii jednak i ta nie jest skuteczna. Guz nadal rośnie i atakuje inne ośrodki. Bartuś jest już po intensywnej chemioterapii, właśnie miał wziąć kolejną, ale lekarze zrezygnowali - to i tak nie pomaga, nie ma co dodatkowo osłabiać synka...
Boję się myśleć, co będzie dalej... Skupiam się tylko na jednym - nadal jest nadzieja, nadal jest o co walczyć! Muszę się spieszyć, bo nie wiem, ile czasu nam zostało. Jeszcze nie tak dawno Bartuś marzył o tym, by zostać znanym piłkarzem. Kochał matematykę, uwielbiał czytać książki, poznawać nowe miejsca i oczywiście grać w piłkę nożną... Dziś marzy tylko o tym, by wyzdrowieć.
Proszę z całego serca, pomóżcie nam wykorzystać ostatnią szansę. Nie wiem, co będzie dalej, w jakim stanie synek będzie po operacji. Wiem jednak, że to jedyna nadzieja. Bez niej nie mamy już nic... Jeśli choć nie spróbujemy, nigdy sobie tego nie wybaczę. Gdzieś głęboko tli się jednak myśl, że ten koszmar się skończy, że wrócimy do domu, ale tym razem już Bartuś będzie zdrowy, a wkrótce pobiegnie na swoje ukochane boisko...